GSB na rowerze

 

 

                               Radek i my

                                         

 Pomysł wyprawy rowerowej zrodził się dawno,dawno temu, kiedy kupiliśmy nasze pierwsze "górale"                                                                                      :-)

 Od pierwszego zetknięcia się ze stalowymi rumakami, wiedzieliśmy,  że  nie są one zwykłymi  środkami lokomocji, czy środkiem do  poprawy kondycji. Były i są dla nas czymś więcej. To nasz sposób na życie.

W 2018 roku podczas planowania wyprawy rowerowej, zrodziła się w naszych głowach myśl, która szybko zamieniła się w marzenie. Pojedźmy w góry!!! Nie mieliśmy konkretnego celu, oprócz tego żeby odpocząć od zgiełku miasta.  Mieliśmy już górale, więc połowa sukcesu za nami ;-). Niedługo po tym Marcin natknął się na opis najdłuższego szlaku górskiego w Polsce - GSB. Bez większego namysłu, zgodnie stwierdziliśmy, że fajnie byłoby go po prostu przejechać na rowerach. Pokonanie szlaku stało się naszym celem. Próbowaliśmy poszukać informacji, czy komuś wcześniej udało się przejechać szlak, ale rowerowych śmiałków jest bardzo mało i znaleźliśmy tylko dwa wpisy. Nie mając zielonego pojęcia jak smakuje błoto Beskidów, zabraliśmy się do organizacji wyprawy.

W 2018 roku naszą wyprawę zaczęliśmy z Komańczy w kierunku Ustronia pomijając Bieszczady.Niestety po 2 dniach byliśmy zmuszeni do zjazdu ze szlaku i kontynuowanie podróży lokalnymi drogami do Ustronia wjeżdżając czasem na szlak aby przenocować w schroniskach. Wszytko możesz przeczytać w pierwszej relacji.

 https://warmateam.blogspot.com/2018/10/niepokonani-przez-gsb.html 

GSB nas pokonał. Stwierdziliśmy, że przejechanie szlaku było kiepskim pomysłem i przyznaliśmy sobie rację, że jesteśmy totalnymi idiotami i już nigdy więcej nie popełnimy tego błędu!!!!

Nigdy!

GSB jednak nie dawał nam spokoju i wracaliśmy często do wyprawy z myślą jakie błędy popełniliśmy. Natura Kaszuba też swoje zrobiła. Nie czekaliśmy długo  z podjęciem decyzji o drugiej próbie pokonania GSB. W marcu 2020, początku pandemii, zaczęliśmy przygotowywać plan i powoli kompletować sprzęt. Zaczęliśmy dbać o formę oraz morale.Ogromną motywacją był dla nas Radzio, zmagający się z nieuleczalną chorobą SMA (rdzeniowy zanik mięśni), dla którego mieliśmy kręcić kilometry, zbierając na przyczepkę rowerową. 

Fizycznie, mentalnie i sprzętowo, byliśmy przygotowani w 100%. Dodatkowo doświadczenie zebrane z poprzedniej wyprawy, dawało nam spore szanse na końcowy sukces. 

Zatem w drogę!!!

Tym razem trasę zaczęliśmy z Ustronia w kierunku Wołosatego. Dlaczego? A no dlatego, aby było inaczej niż w 2018 a po drugie tak nam pasowały połączenia pociągów z Gdańska .

 


 


Fot.  Zdjęcie z pociągu z wagonu w którym poznaliśmy dwójkę przemiłych ludzi Nadie i Mariusza z Tychów, którzy wracali z wyprawy R 10. 

Pociągiem  z Gdańska wyruszyliśmy do Cieszyna z przesiadką w Tychach. Rano dojechaliśmy na miejsce i stamtąd kierunek na Ustroń. Początek GSB.

Dzień pierwszy

Ustroń - Schronisko PTTK na Rysiance ok.70km ( nie licząc dojazdu z Cieczyna do Ustronia)

Po dojechaniu do Ustronia i znalezieniu początku szlaku, około godziny 10.00 wreszcie ruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Równicy a dokładniej Gościńca PTTK Równica.


Fot. Pierwszy podjazd i pierwsze pchanie rowerku a czasem wnoszenie na plecach co w dalszej wędrówce okazało się lepsze .

Po zjechaniu z pod Równicy myśleliśmy że GSB spokojnie jest w naszym zasięgu. Do czasu kiedy nie zaczęło się piekło Czantorii .Generalnie wejście na Wielką Czantorię wymaga dość dobrej kondycji, a z rowerem  ważącym  ok. 25 kg w sztywnych butach SPD jest to idiotyzm:), ale romantyczny idiotyzm. Co do obuwia, jeszcze sprawę omówimy.

Marcin pod Czantorię umierał , Łukasz który znał rejon z wakacji rodzinnych był pełen optymizmu i werwy. Po dość sporym wysiłku, w końcu zobaczyliśmy tłum ludzi oraz wieżę, która  zwiastowała nam, że dotarliśmy.


Wielka Czantoria 995mnpm

Jesteśmy, Czantoria zdobyta, teraz już z górki ;-)

Z Wielkiej Czantorii kolejno zaliczaliśmy szczyty, które dawały nam nadzieję na planowany przejazd trasą GSB. Soszów, Stożki: Mały i Wielki. Dalej z górki do Kubalonki a następnie lekko pod górkę w kierunku Baraniej Góry. 

Czasem bywało ciężko,ale spokojnie dawaliśmy radę.




W końcu udało się, jesteśmy na Baraniej Górze, która cały czas myliła się nam z Babią ale do Babiej jeszcze dojdziemy.




Barania Góra 1220mnpm

Czas jednak upływał szybko i musieliśmy się spieszyć, żeby dotrzeć do planowanej Rysianki.

 Z Baraniej w miarę nieźle zjechaliśmy do Węgierskiej Górki, gdzie w pobliskim sklepie spożywczym zrobiliśmy zakupy na kolację oraz na śniadanie .Wiedzieliśmy, że będziemy na Rysiance dość późno więc mogliśmy tylko zamówić po piwku do pokoju, bez możliwości skorzystania z baru schroniska .Z Węgierskiej Górki zaczęliśmy podróż asfaltem który powoli piął się ku górze. Cieszyło nas strasznie, że jest to asfalt, bo powoli zaczęliśmy odczuwać zmęczenie, a  słońce chyliło się ku zachodowi.


 

Niestety wszytko co dobre w końcu się kończy, po asfalcie nie było śladu a słońce zaszło i musieliśmy kontynuować naszą wędrówkę już po zmroku. Niby rzeczy, które są oczywiste. A jednak :). Od Żabnicy po zmroku szutrowymi mokrymi drogami jechaliśmy w kierunku Rysianki. Generalnie było to tylko 12,5 km. Dla rowerzysty, u którego płynie Kaszubska krew, w pierwszym dniu przygody z motywacją piwka w schronisku, to przecież pestka. Okazała się to jednak pestka Lodoicji Seszelskiej. Szlak kamienisty, cały czas pod górę, a na samej końcówce wejście po łańcuchach które wykończyło nas fizycznie i psychicznie. Nie spodziewaliśmy się że trzeba będzie mając rower na plecach trzymać się łańcuchów.


 

W końcu dojechaliśmy , było  dobrze po 22. Na miejscu okazało się ,że  na Rysiance myśleli, że już nie dojedziemy i dołożyli nam do pokoju turystę. (jeszcze raz Ciebie przepraszamy :) Musieliśmy jednak zrobić podstawowe czynności. Prysznic, piwko i spać. Dość zmęczeni ale szczęśliwi, że osiągnęliśmy cel maksimum w pierwszym dniu jazdy.


 

Dzień drugi. 

Schronisko PTTK na Rysiance do Schronisko PTTK na Hali Krupowej, ok 50km

Miało być z Rysianki do Maciejowej ale niestety trudy dnia poprzedniego dały o sobie znać.


 

Wstaliśmy wcześnie rano (6.00) aby zrobić sobie śniadanko. Niestety umówionego czajnika nie było, nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy uruchomić swój sprzęt. Wszytko jednak pod kontrolą.  Pakowanko i w drogę. Po raz drugi poranek na Rysiance przywitał nas pięknym słoneczkiem i optymizmem na kolejny dzień. (Spaliśmy również w 2018)



 

Ruszyliśmy w kierunku Schroniska na Hali Miziowej. Tam oczywiście telefony do naszych ukochanych żon i relacja z dnia poprzedniego.


 

Jedziemy! Trasa na początku fajna, bo z górki ale od Hali Miziowej zaczynają się kamloty. I mimo że z górki to z sakwami dość ciężko się zjeżdża. Doświadczeni poprzednią niedokończoną wyprawą, jechaliśmy dość ostrożnie. Trasa przejezdna z niewielkimi etapami gdzie trzeba było podprowadzić rower. Tutaj Łukasz zaczyna odczuwać pierwsze trudy poprzedniego dnia, a jeszcze nie zaczęła się wspinaczka na Babią. 


Dojechaliśmy do Schroniska PTTK Markowe Szczawiny 1180mnpm. Uzupełnienie wody w schronisku, krótki odpoczynek i popas. (przemiła Pani poczęstowała nas ogromnym kawałkiem chałwy zza wschodniej granicy. Ten "kawałek" chałwy ratował nam życie jeszcze przez kolejne dwa dni, była pyszna)


Po zjedzeniu chałwy i popiciu colą, zaczęliśmy wspinaczkę na Babią. Na przełęczy Brona wiedzieliśmy że Diablak da nam w kość. Łukasz miał już taki kryzys że prawie rezygnował z dalszej wędrówki. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy jednak dalej. 

 

Mijający turyści (było ich sporo - niedziela, koniec wakacji) z jednej strony bardzo nam kibicowali i w ten sposób dawali nam motywacyjnego kopa, z drugiej utrudniali wejście. Jednak to nas tam nie powinno być. Znaliśmy swoje miejsce w szeregu i ustępowaliśmy pierwszeństwa. Wchodząc na Babią odkryliśmy że najlepiej wnosić rower tylnym kołem do przodu. Dodatkowo zawijaliśmy siodełko bluzą, aby nie wpijało się w bark.W końcu udało się, doszliśmy na sam szczyt. Krótka fota i biegusiem na dół bo nad szczytem zaczęły kłębić się chmury.


 

Niestety zjazd z Babiej wyglądał podobnie jak wejście czyli w większości znoszenie. Ponieważ był dość spory ruch pieszy nie mogliśmy sobie pozwolić na zjazd. Tam gdzie się udawało zjeżdżaliśmy,czego wynikiem były zdarte tylne opony (przed wyjazdem zmieniliśmy na nowe).

Na przełęczy Krowiarki mieliśmy już taki kryzys , że chcieliśmy zrezygnować z dalszej jazdy szlakiem i jechać drogami. Tutaj na szczęście nasz Wielki motywator Radzio, okazał się zbawienny. Stwierdziliśmy , że się nie poddamy!!!!! Co  najwyżej skrócimy dzisiejszy dzień ale dalej będziemy trzymać się szlaku. Dzięki Radek !!! 

Dojechaliśmy do Schroniska PTTK na Hali Krupowej jeszcze przed 19.00. Dzięki czemu udało się nam jeszcze zamówić kwaśnice i  oczywiście po piwku. Najlepsze połączenie izotoników podczas długich wędrówek:)

Po sytej kolacji musieliśmy zmienić trasę na następny dzień. W drugim dniu nie wykonaliśmy ani zamierzonego planu A, ani B. Szybko ułożyliśmy zatem plan C, jeszcze z dużą motywacją na końcowy sukces.

 

Dzień trzeci

Schronisko na Hali Krupowej do Schroniska PTTK Przehyba ok 91km



 

No cóż kolejny dzień był wyzwaniem ponieważ mieliśmy do pokonania aż 90 km. U nas na Kaszubach można taki dystans wciągnąć nosem ale w górach niestety jest to trudne,dodatkowo jadąc szlakiem turystycznym pieszym.

Piękny poranek i widok na Tatry tchnął w nas ducha walki. Wiedzieliśmy ,że dzisiaj jest odcinek który piesi przeklinają a dla nas będzie to balsam na rany. Mianowicie chodzi o dość długie asfaltowe przestrzały w okolicach Jordanowa.


 

Dodatkową motywacją mogą być  długie zjazdy, które bywają jednak dość niebezpieczne. Zwłaszcza, kiedy przez środek drogi biegnie koryto utworzone przez wodę głębokości około metra.


 

Tutaj Marcin miał pierwszy i nie ostatni przelot przez kierownicę. Na szczęście odbyło się bez urazu, lekkie zarysowania kolan i łokci nadawały tylko epickiego charakteru wyprawy . Po chwili Łukasz również zaliczył swoją pierwszą glebę. Oboje uznaliśmy ,że w końcu wyprawa się zaczęła.


 

Dojechaliśmy do Bystrej Podhalańskiej gdzie w pobliskim sklepie zrobiliśmy niewielkie zakupy.

Nasza podstawa żywieniowa  to: Cola albo Pepsi, buła i mięso (kabanos lub kiełbasa). Buła i mięso zapełnia żołądek w momencie, kiedy już masz dość słodkich rzeczy, cola to jak nektar bogów, który w chwilach największego kryzysu daje nie tylko niewyobrażalną, wręcz narkotyczną dawkę cukru, ale i mentalną siłę, niczym jak sok z gumijagód.

Z Bystrej pięknymi asfaltami dojechaliśmy aż do Skawy ok 12km,  gdzie zaczął się szutrowy podjazd.

Na szczycie mogliśmy podziwiać piękne widoki Tatr. Piknie ze hej.


 


Dojechaliśmy do Rabki gdzie zjedliśmy pierwszy ciepły obiad, a mianowicie kebab. Troszkę się zdziwiliśmy wszechobecnymi maskami (dzicz jest piękna), ponieważ Rabka była w czerwonej strefie o czym zupełnie nie wiedzieliśmy.  Szybka ewakuacja i  do góry w kierunku Turbacza.



 

Zaczęły się Gorce. Tutaj już wiedzieliśmy co nas czeka z poprzedniej wyprawy, na której ten odcinek przejechaliśmy tylko że w odwrotną stronę. Zapewne legendy o WARMA Team w schronisku na Starych Wierchach są po dzień dzisiejszy ;-).

Dalej Maziowa, Stare Wierchy, Turbacz. Trasa chwilami wymagająca, ale w porównaniu z poprzednimi etapami, to możemy śmiało powiedzieć, że wjechaliśmy  na jednym wdechu;). Na Turbaczu chwila odpoczynku i krótka rozmowa z pozytywną parą, która przemierza szlak pieszo.


 


 

Z Turbacza pięknymi halami z widokiem na Tatry kierowaliśmy się w kierunku Lubania. Końcówka podejścia wymagająca z luźnymi kamieniami. Jednak nic już nas chyba nie zaskoczy:) Na szczycie, a w zasadzie tuż pod nim, spotkanie z ostatnimi z bazy namiotowej którzy powoli pakowali się do domu. 

 


Zjechaliśmy do Krościenka nad Dunajcem. Tam zakupy. Po drodze spotkaliśmy jakiegoś leśniczego jadącego samochodem, który powiedział że jeszcze trzy zakręty i jesteśmy w schronisku. Jak trzy zakręty to mamy czas aby wypić po izotoniku;) zakupionym na dole. Okazało się że zakrętów było z dwadzieścia trzy.


 

 Do schroniska zawitaliśmy chyba po 21. Nikogo nie mogliśmy znaleźć . Już chcieliśmy spać na korytarzu, aż w końcu wyłoniła się postać,która dała nam pokój. Prysznic, kolacja, tradycyjne piwko i do spania. Plan C wykonany. Idziemy jednak spać z lekka obawą o pogodę, która ma się totalnie zepsuć już w nocy.

 Dzień czwarty.

Schronisko PTTK Przehyba - Krynica Zdrój ok. 50 km


 


Dzień rozpoczął się deszczowo, morale spadły poniżej poziomu który decydował o wyjeździe.

Stwierdziliśmy ,że poczekamy do śniadania i zobaczymy czy pogoda się poprawi. Po zjedzeniu pysznej jajecznicy, chyba pierwszego ciepłego śniadanka od początku wyprawy ,ruszyliśmy. Musieliśmy się cieplej ubrać i założyć kurtki przeciwdeszczowe. Kurtki towarzyszyły już do końca dnia.Ruszyliśmy ok godziny 11.00. Późno, ale przynajmniej z górki. Po zjechaniu z Radziejowej do Rytra, postanowiliśmy zrobić zakupy i zjeść drugie śniadanie w ogródku piwnym za pobliskim sklepem choć bez piwka), Przy śniadaniu usłyszeliśmy opowieści o górach od pobliskich miłośników porannych trunków. Ruszyliśmy w kierunku schroniska Cyryla. Oj było ciężko i cały czas pod górkę. Za schroniskiem szlak się wypłaszczył na tyle, że spokojnie mogliśmy jechać cały czas na rowerach bez wnoszenia ich na plecach.


 

Dzień ten nie należał do przyjemnych ponieważ cały dzień popadywało i była mgła. Jedyny plus ,że prawie całą trasę, poza początkiem jechaliśmy na rowerach!!!

Dojechaliśmy do Schroniska PTTK Jaworzyna Krynicka. Mieliśmy już zostać ale stwierdziliśmy ,że jeszcze jest widno i możemy zjechać do Krynicy aby w Karczmie Łęmkowskiej uczcić połowę dystansu. Zeszłym razem w tej samej Karczmie świętowaliśmy, więc i ty razem nie mogło byś inaczej. Siedząc w karczmie i popijając izotonik zapytaliśmy o nocleg, który był tuż obok. Łukasz na tą okazję miał schowaną dodatkową 100,- za która dokupiliśmy jadła i popitku. 




 

Ostatnim razem też mieliśmy nocować obok Karczmy ale właścicielka była zbyt chytra, więc tym razem wybraliśmy nocleg o dom dalej ;-).

Po świętowaniu i zakwaterowaniu w wesołych nastrojach poszliśmy spać do łoża małżeńskiego. Zmotywowani przed kolejnym dniem.


 

Dzień piąty.

Krynica Zdrój - Chyrowa ok. 77km

Po krótszej jeździe dnia poprzedniego, nadszedł dzień dłuższej wyprawy. Spakowani , wypoczęci i najedzeni ruszyliśmy w kierunku Mochnaczki Niżnej,dalej Banica, Ropki i Hańczowej.


 

 Tutaj trasa łatwa i przyjemna na zmianę asfaltowo-szutrowo. Z Hańczowej małe wdrapanie się na Kozie Żebro 847mnpm, dalej Rotunda 771mnpm i do miejscowości Ług.

Rotunda

 

 

 W 2018 roku jadąc GSB właśnie w tej miejscowości ostatecznie podjęliśmy decyzję o zjechaniu ze szlaku. Niestety przyczyniły się do tego awarie sprzętu, które uniemożliwiały jazdę w trudnym terenie. Tym razem sprzęt nas nie zawodził . Po drodze przy wejściu na Popowe Wierchy wspominaliśmy pierwszy dom przy szlaku, w którym naprawialiśmy sprzęt. Wejście jest równie ciężkie co zejście.



 

Droga musiała być całkiem nudna ponieważ mało ją pamiętamy ;-), do czasu dojazdu do Schroniska w Bartnem. Bardzo ponure miejsce, nie wiemy czy to klimat otaczającego lasu czy gospodarza jest odpowiedzialne za atmosferę. Może jedno i drugie.  Za Bartnem mieliśmy początek odcinków błotnistych. Beskid Niski obficie błotnisty.


 

Dalej już w miarę przyjemna trasa, przynajmniej tak nam się wydawało. Powoli zaczęło się ściemniać a wiedzieliśmy że z Katów do Chyrowej jeszcze kawałek i nie taki łatwy. Po drodze było kilka gleb i małych poślizgnięć. Powodem była już ciemnica w lesie i bardzo błotnista trasa. Rowery nabierały na wadze oklejając się błotem. Udało się, po zmroku dojechaliśmy do Chyrowej, naszego pierwszego noclegu z poprzedniej próby pokonania GSB.

W Chyrowej liczyliśmy na umycie rowerów, ale niestety dostaliśmy tylko miskę z wodą. Na drugi dzień "umycie" rowerów w takich okolicznościach, okazało się niezbyt dobrym pomysłem. Ty razem wiedzieliśmy ,że nie mamy co liczyć na jedzenie i popitek w Schronisku, może motelu Pod Chyrową. Choć tym  razem się myliliśmy popitek był u sąsiadki ;-), a miłą niespodzianką była propozycja wyprania naszych ciuchów przez właściciela przybytku.

Dzień szósty

Chyrowa- Komańcza ok.67 km

Po obudzeniu się , ubraniu i wypiciu herbatki, zobaczyliśmy jak wyglądają nasze rowery. Masakra ,umycie ich w misce było najgorszą rzeczą jaką mogliśmy zrobić . Napęd zrobił się zloty , ale się kręcił. Nasmarowaliśmy łańcuchy i wio do przodu w kierunku Pustelni św.Jana.



 

Dzień zapowiadał się wyśmienicie i taki był, do czasu, ale o tym za raz. Pod Pustelnią nakręciliśmy naszego pierwszego Live, aby pobudzić naszych i Radzia sympatyków do zbiórki. W sumie była to część planu naszej wyprawy.



 

Ooo, dalej to już Cergowa gdzie niejaki Golonko i Grabek zjadają  takie podjazdy na śniadanie. Niestety my pokonaliśmy podjazd w geriatrycznym tempie przeciskając się przez krzewy i ślizgając się na butach SPD . Za Cergową kolejne asfalty aż do Iwonicz-Zdróju .Dalej tylko piękniej, Rymanów - Zdrój gdzie zjedliśmy drugi obiad na ciepło, schabowy z kapustą i ziemniakami.



 

 

 Za Rymanowem podjazd a dalej mega błotnisty zjazd.  Asfaltami do Puław Górnych, skąd w pięknych okolicznościach przyrody można było podziwiać piękno Beskidu Niskiego. 


 

 

Zjazd z Tokarni 778mnpm był tak cudny jak z najlepszej wersji Windowsa. Gdzie tam, nie ma porównania.  Dojechaliśmy do ostatnich zabudowań w Beskidzie Niskim a mianowicie Chaty w Przybyszowie. 



 

Stało się jakieś kilometr przed Wahlowskim Wierchem 666mnpm, jeszcze w lesie Łukasz poślizgnął się i wpadł w krzaki. Wypadek jak wiele innych. Z początku, wyglądało jakby się śmiał. Okazało się jednak, że jest mega wkurzony i łzy cisną mu się do oczu z bólu i bezsilności. Mówi , że nie może podnieść ręki,coś pyknęło mu w barku. Wiedzieliśmy , że do Komańczy jest rzut beretem. Podjęliśmy decyzję , że Łukasz dojedzie do schroniska w Komańczy a ja spróbuję ogarnąć coś w aptece, aby usztywnić ten bark. Niestety po 18.00 w Komańczy ciężko o cokolwiek . Łukasz dojechał do schroniska i ogarnął nocleg, a ja zrobiłem zakupy.


 

W schronisku, kąpiel i spanie, Czekamy do rana , zobaczymy co robić.

Dzień siódmy

Komańcza- Smerek ok.50km

Wstaliśmy rano i niestety musieliśmy podjąć decyzje o rozdzieleniu się. Nie mieliśmy po co wracać do Rzeszowa, bo bilety mieliśmy na za cztery dni. Łukasz stwierdził , że i tak nie da rady włożyć sam roweru do pociągu a może spokojnie kontynuować jazdę asfaltami do Smerka . Tam zajmie się logistyką, czyli jedzeniem i spaniem. Marcin ruszył samotnie dalej szlakiem w kierunku Cisnej.

Pokonywanie trasy samotnie nie było już dla nikogo z nas przyjemne, chodziło głównie tylko o dokończenie celów - przejechanie GSB i niezawiedzenie Radzia.


 

Odcinek do Cisnej był całkiem znośny i przejezdny, jedynie w niektórych momentach trzeba było lekko wpychać rower lub przebijać się przez błota. Osoby które biegają Rzeźnika dobrze znają ten etap.

Po dojechaniu do Cisnej i kupieniu Coli w sklepie ruszyłem  z rowerem na plecach wspinając się w kierunku Jasła a później Okrąglika. Za Okrąglikiem jeszcze tylko podejście na Fereczata i zjazd do Smerka. Na Fereczatej poznałem Jurka, obierzy świat i zagadywacz bieszczadzki.



 

 

W Przystanku Smerek czekał już Łukasz, który ten odcinek przemierzył asfaltami. Był to pierwszy i zarazem ostatni nocleg na trasie w namiocie.  Po zjedzeniu dość treściwych zup i wypiciu już kilku izotoników, trzeba było iść spać. 

              Łukasz próbujący zrobić kanapkę, co nie okazało się  tak łatwą czynnością.


 

 

Wcześnie rano trzeba wstać, aby jeszcze przed turystami wejść na Smerek i dalej na Połoniny.

Dzień ósmy

Smerek- Wołosate ok.48km. 



 

Najszybsze wstanie jakie było do tej pory . (ok 5.00) . Bez śniadania, szybka toaleta i biegusiem a raczej rowerkiem na Smerek. Dość szybko udało mi się zdobyć szczyt , pierwszych turystów spotkałem za Przełęczą Orłowicza. W wędrówce towarzyszyła mi urocza dama . Moje tempo niestety nie było szybsze od tempa pieszego. Trudność szlaku wymagał ode mnie wnoszenia albo pchania roweru.

Dalej zjazd z ominięciem Chatki Puchatka, która jest w przebudowie do Berehów . Tam zakupiłem bilet na wejście do Parku. Zostałem poinformowany o zakazie wejścia z rowerem i wysokości mandatu.

Stwierdziłem, że już tyle pokonaliśmy , dodatkowo Łukasza wypadek, to wszystko spowodowało o zaryzykowaniu i podążania dalej szlakiem.

 


 Na Połoninie Caryńskiej było już tłoczno. Po zejściu z połonin i dojechaniu do Ustrzyk Górnych spotkałem Łukasza siedzącego z Jurkiem ,poznanym dzień wcześniej przeze mnie. 

Łukasz powiedział o straży stojącej w Wołosatem i w związku z tym ryzyku mandatu. Stwierdziliśmy , że zostało 22 km i jesteśmy nawet w stanie zapłacić ten mandat dla ukończenia szlaku, spełnienia marzeń dla Radzia o przyczepce i naszych o przejechaniu całego GSB. Teraz nie jechałem już tylko dla siebie i Radka, jechałem również dla Łukasza. 

W drogę! Trasa na początku asfaltem , dalej jeszcze można było troszkę podjechać , ale później już tylko prowadzenie i noszenie roweru. Wszechobecne schody i setki turystów uniemożliwiały jakąkolwiek jazdę. Przez Szeroki Wierch z pięknymi widokami na Bukowe Berdo dalej przez Przełęcz pod Tarnicą schodkami w dół w kierunku Halicza i Rozsypaniec. 



 

Na Przełęczy Bukowskiej miałem łzy w oczach, udało się ,teraz tylko zjazd do Wołosatego i koniec. Przed Wołosatem złapała mnie straż graniczna.

Powiedziałem całą prawdę o naszej wyprawie, dlaczego i jakie cele nami kierowały i że jest mi już wszystko jedno i mogę zapłacić nawet ten mandat. Puścili mnie , pogratulowali i życzyli udanego finału zbiórki dla Radzia oraz zdrowia dla brata.

Udało się zrobiliśmy to, Łukasz też to zrobił !!! 




 

Radek - udało mu się zmotywować WARMA Team do podjęcia próby przejechania najdłuższego szlaku górskiego w Polsce i  uzbierać na przyczepkę rowerową, w której bardzo lubi jeździć:)

Łukasz - po dwóch tygodniach od wypadku, okazało się, że ma złamany guzek większy kości ramiennej oraz rozerwane ścięgno mięśnia nadgrzebieniowego, a pomimo tego jechał dalej, bo jak stwierdził, nie jest w stanie samemu włożyć roweru do pociągu, a bez sensu jest kończenie wyprawy przed samym końcem:)

Marcin - astmatyk z 40% wydolnością płuc, który w 2020 roku przejechał GSB na rowerze i w głowie ma jeszcze kilka równie idiotycznych pomysłów :)


Dziękujemy za uwagę.



                                                W ROWERZE JEST WOLNOŚĆ!!!



Czas na statystyki:

Dystans 525.6 km ( kilka razy zgubiliśmy się na trasie ;-))

Czas trwania od wyjazdu do przyjazdu na nocleg 91:55'53"

Średnia prędkość 5.7km/h

Maksymalna prędkość 58.7 km/h

Przewyższenia 21000m, wznoszenie 20775 m w 53h,  opadanie 20687 m w 21,5h

Średnia temperatura 18 C 

Ilość zjedzonych batoników , średnio 3 /doba/osobę ,Marcin zjadł więcej ( teraz Łukasz się dowie ;-))

Ilość Coli : 0,5 L/doba/osoba

Izotoniki dla dorosłych ;-), 2/doba/osoba ( nie liczymy ostatnich dwóch dni w Bieszczadach ;-))

Reszta płynów, ilości niezliczone

Dodatkowo 2 obiady 

 

Sprzęt :

2 x góral , Łukasz Focus Raven a Marcin wybrał polską markę Kross Level B10, ok nikt nic nie wybierał po prostu jechaliśmy na tym co mamy :-)

Opony dość szerokie 29x2.25 z agresywnym bierznikiem, Continental i Wolfpack , Jedne zalane mlekiem drugie na dętkach ( nikt nie złapał kapcia)

Torby Ortlieb : 

- Sakwa na kierownicę Ortlieb Bikepacking Handlebar-Pack 15L,

- Sakwa podsiodłową Ortlieb Bikepacking Seat-Pack 16,5 L

- Sakwa na ramę Weehl Up - na telefon i pierdołki

Sakwy sprawdziły się super, żadnych problemów, dość drogie ale warte swojej ceny.

Małe plecaki, Łukasz rowerowy,Marcin kamizelka biegowa.

Buty Giro wpinane ( spd ) z sieciowego sportowego sklepu z białym napisem na niebieskim tle. Buty zakupione kilka miesięcy przed wyjazdem aby je przetestować. Na krótkich wypadach po Kaszubach myśleliśmy że są idealnym rozwiązaniem, po prostu super . Niestety po trzech dniach zaczęliśmy je odczuwać . Tak dotkliwie że prze 5 miesięcy po wyprawie dalej miałem przeczulicę na zewnętrznych krawędziach stóp. Na szczęście buty nie wytrzymały i zwrócili mi kasę ;-).

Mieliśmy z sobą tylko śpiwory, bez mat. Wiedzieliśmy że będziemy spać pod dachem.

Dwa stroje kolarskie, krótki i długi. 

Kurtki przeciwdeszczowe i jakąś izolacje termiczną.

Skarpetki niestety nie wytrzymywały. Po dwóch dniach były do wywalenia.

Kask, rękawiczki , okulary.

Oświetlenie, powerbank, zegarek z GPS, 

Przewodnik - Główny Szlak Beskidzki, Leszka Piekło .

Kuchenka gazowa - użyta dwa razy.

Narzędzia podstawowe , pompki 2x ( jedna na naboje)

 

 GALERIA :

Przesiadka w Tychach

Schronisko Soszów



Barania Góra 1220 mnpm


Zjazd z Baraniej Góry


Schronisko PTTK na Rysiance


Przed Schroniskiem na Rysiance

Widoki z Rysianki

w drodze na Babią Górę



Przed szczytem na Babią Górę

Miejsce katastrofy samolotu przed Turbaczem

Jeden z poważniejszych wypadków Marcina

 Deszczowy poranek przed schroniskiem PTTK Przehyba

Lubań 1211 mnpm, dość cięzkie podejście
Rytro

Kucharze Karczmy Łemkowskiej w Krynicy Zdrój

Drugie śniadanko
Gdzieś w Beskidzie Niskim

Beskid Niski
Kozie Żebro 847 mnpm Beskid Niski


Gastrofaza przed Chyrową , gdzieś w Beskidzie Niskim

Piekne asfalty GSB
Błota Beskidu Niskiego ;-)

Tokarnia 778 mnpm - Beskid Niski


 

Bacówka PTTK pod Honem, Cisna
W drodze na Okrąglik - Bieszczady



Namiot w Smerku

 

Połonina Caryńska 1297 mnpm
Wielka pętla Bieszczadzka.


Kokpit Łukasza rowerku

Stodoła w Ustrzykach Górnych




Pakowanie do wyjazdu , Jurek pomaga.

Od lewej Marcin, Agata, Jurek, Łukasz w Ustrzykach Górnych


Ustrzyki Górne
nocleg - ostatnia stodoła


Miejsce VIP dla naszych rumaków w pendolino ;-)













 






















Komentarze

  1. Hej, a co byście powiedzieli na sakwy na widelcu na taką lub krótszą wyprawę? Gratuluję osiągniętego celu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mamy doświadczenia z takimi salwami 😐,musisz spróbować i podzielić się swoją opinią 🙂

      Usuń
  2. Cześć

    Gratulacje przejechanej trasy!
    Czy posiadacie szlak trasy w formacie .gpx do podesłania?

    OdpowiedzUsuń
  3. Imponujące i wspaniałe! Jest jednak małe "ale" - pchanie się z rowerem tam gdzie jest to zabronione to niczym nie uzasadnione lamerstwo i buractwo... Zakazy są ustalane z jakiś powodów, a takie lekkie ich traktowanie spowoduje że za chwilę na niektórych szlakach pieszych będziemy mieli quady, motory i terenówki (no bo przecież ktoś wyjątkowo, szybko, niby niezauważenie, nie wyrządzając niby szkody...). A dodatkowo chwalenie się tym oficjalnie sprawia że będziecie mieli naśladowców... Prawdziwi Kaszubscy Rowerzyści tak nie robią!!! Wiem bo sam jestem z Kaszub. Mimo to szczere gratulacje i pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzamy się i nie popieramy takich wyczynów. Pozdrawiamy

      Usuń

Prześlij komentarz